Cześć wszystkim!
Miałam zamiar dodać nowy post kilka dni po poprzednim, ale jakoś mi nie wyszło. Ostatnio złapałam mega lenia, praktycznie na wszystko. Sama nie wiem czemu. Powoli dociera do mnie, że czas wyjazdu/ powrotu się zbliża. Chciałabym powiedzieć 'do domu', ale szczerze to czuję się trochę jakbym miała teraz dwa domy. Zawsze myślałam, że pożegnanie się z biologiczną rodziną (tak, musiałam tak napisać, bo czuję, że moja host rodzina, jest tak jakby moją drugą rodziną) będzie jedynym trudnym pożegnaniem jakie mnie czeka, ale wyjeżdżając z Polski wiedziałam, że za rok wrócę i zobaczą całą moją rodzinę i wszystkich moich przyjaciół. Wyjeżdżając stąd wiem, że wielu ludzi już nigdy nie zobaczę. Mam nadzieję odwiedzić moją host rodzinę za kilka lat, ale nie wiem jak nasz kontakt po wymianie będzie wyglądał, więc ciężko mi snuć jakiekolwiek plany.
Równie ciężkie pewnie będzie moje pożegnanie z innymi wymieńcami. Moja najlepsza przyjaciółka (Claudia z Włoch) mieszka w Mediolanie, więc mam nadzieję odwiedzić ją w przyszłe wakacje. Mimo wszystko przywykłam do widywania jej codziennie w szkole, oprócz tego często spotykałyśmy się w weekendy i czasami mam wrażenie, że ona rozumie mnie najlepiej ze wszystkich ludzi jakich znam. Niektórzy moi znajomi w Polsce nie do końca rozumieją czemu zdecydowałam się na wymiane i na pewno nie zrozumieją jak to jest być z powrotem w domu. Claudia przeszła przez dokładnie to samo co ja, więc dokładnie rozumie jak to jest i zawsze będzie moim wsparciem.
Denni (wymieniec z Niemiec) mieszka tylko dwie godziny drogi ode mnie, więc mam nadzieję, że uda nam się pozostać w kontakcie. Jest jedyną osobą z mojej wymiany, z którą mogę widywać się naprawdę na bieżąco, więc zależy mi na dobrych relacjach.
PS Idziemy razem na prom, więc zapewne zobaczycie całą masę jego zdjęć.
Nie mam bladego pojęcia jak moje relacje z Kasperem (Finlandia) i Ronaldem (Kostaryka) się potoczą. Kasper mieszka w Europe, po drugiej stronie morza, więc nie jest tak źle. Od listopada spotyka się z Claudią i od tego czasu nasz kontakt troszeczkę osłabł (zawsze gdy go widzę to jest z Claudią, więc nasze lovebirds są najbardziej zainteresowane sobą najbardziej). Życze im jak najlepiej, ale ciężko będzie utrzymać im związek na odległość. Jeśli pozostaną przyjaciółmi to może uda nam się zrobić takie małe 'reunion' i się spotkać. Jeśli nie to ciężko będzie mi utrzymywać z nim kontakt, ze względu na Claudię.
Ronald pochodzi z Kostaryki, więc są bardzo małe szanse, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Od kilku miesięcy umawia się z amerykańską dziewczyną, więc widujemy się znacznie mniej niż poprzednio.
Jeszcze całe dwa miesiące do mojego wyjazdu, ale wszyscy zadają mi cały czas jedno pytanie "when do u come back home?", więc data 29 czerwca wydaje się bardzo bliska. Kilka dni temu Claudia zaczęła płakać na korytarzu (odbyło się jej ostatnie spotkanie z organizacją, więc poczuła, że to już koniec) i gdy ją zobaczyłam, to łzy też mi się potoczyły po policzku. Jestem jedną wielką mieszanką emocji. Tęsknię za moją rodziną i chcę ich wszystkim zobaczyć i wyściskać (w szczególności mojego małego braciszka), ale z drugiej strony zbudowałam tutaj sobie nowe życie, do którego już nigdy więcej nie wrócę.
Przeczytałam gdzieś kiedyś, że gdy się wyjeżdża na wymiane, część serca zostaje w twoim kraju goszczącym, więc nigdy już nie czujesz się zupełnie kompletny. To cena jaką płacisz za kochanie dwóch rodzin...