wtorek, 23 czerwca 2015

One week left

Ciężko w to uwierzyć, ale dokładnie za tydzień o tym czasie, będę w samolocie do Polski. Dzisiaj upływa dokładnie 314 dni odkąd jestem w Stanach. Przed wymianą, gdy myślałam o tym roku, wydawało mi się, że będzie trwał wieczność. Rok z dala od rodziny, rok z dala od przyjaciół, rok w nowym mieście, kraju i szkole. Wszystko to wydawało mi się takie tajemnicze i nie miałam pojęcia, że czas tak szybko zleci.
Prawdą jest, że początki są najcięższe. Przez pierwszych kilka tygodni musiałam przyzwyczaić się do używania j.angielskiego non stop. Rozmowy z moimi hostami i nowo poznanymi ludźmi były w miarę ok, ale pierwszy tydzień w szkole już niekoniecznie. Zazwyczaj ludzie starali się mówić do mnie wolniej i wyraźniej, żeby ułatwić mi zrozumienie, ale w szkole nauczyciele używali normalnego tępa etc, bo ich lekcja była skierowana przede wszystim do amerykańskich uczniów. Wiedziałam, że mój angielski nie jest perfekcyjny, ale siedząc w klasie miałam wrażenie, że niczego nie rozumiem, czego się totalnie nie spodziewałam. Po jakimś czasie się do tego przyzwyczaiłam, świadczy o tym fakt, że na pierwszy kwartał moja średnia z Historii Stanów wynosiła 79%, a na drugi 96%.  Historia Stanów to praktycznie banalny przedmiot, ale na początku nie byłam w stanie ani trochę zrozumieć nauczyciela i zdarzało mi się nie zrobić zadania domowego, bo po prostu o nim nie wiedziałam. Za zadania domowe można dostać 0 lub 1 (1 to zaliczenie zadania, 0 nie). Po moich pierwszych dwóch "1", prawie się załamałam. Byłam przyzwyczajona do "1" z polskiego systemu nauczania i żyłam w przekonaniu, że nie zdaję matmy. Dopiero gdy poszłam do nauczyciela z pytaniem czemu za zad.dom dostałam 1, wszystko mi wytłumaczył (dlatego nie bójcie się pytać gdy czegoś nie wiecie!). Z czasem wszystko staje się łatwiejsze, ale nie bądźcie przerażeni, gdy na początku nie macie bladego pojęcia co się wokół was dzieje.
Inną rzeczą do której ciężko było mi się przyzwyczaić jest jedzenie. Wielu artykułów spożywczych do których w Polsce byłam przyzwyczajona tutaj po prostu nie ma. Wiedziałam, że ludze tutaj nie jedzą mielonych czy schabowych, ale nie ma tutaj takiego samego chleba jak w domu, takich samych serów, duszone ziemniaki zazwyczaj kupuje się gotowe w plastikowym opakowaniu (nie smakują jak domowe ziemniaki w żadnym stopniu). Używa się zdecydowanie więcej gotowców i pół produktów, a przede wszystim wszystko jest ZA SŁODKIE! Dosłownie wszystko. Nawet chleb wydaje się mega słodki. Nie mam bladego pojęcia jak oni to robią. Raz spróbowałam pierogów w jednym miejscu i ktoś do masy dodał cukier. Pierogi ze słodkiego ciasta z ziemniakami i serem cheddar w środku (w Stanach nie ma twarogu).
Inną rzeczą jest kwestia manier. Na pewno idzie tutaj usłyszeć o wiele więcej proszę i dziękuję niż w Polsce. Zajęło mi trochę czasu, żeby nauczyć mówić się "thank you" przy praktycznie każdej okazji, dlatego na początku pewnie wiele osób myślało, że jestem "rude and impolite". Ludzie uśmiechają się do nieznajomych i zagadują wszystkich na około. Dzięki mojemu akcentowi zawsze budzę zainteresowanie wśród ludzi, więc z tego wywiązuje się wiele krótkich rozmów.
Z drugiej strony ludzie tutaj praktycznie nie używają noża. Na początku posiłku kroją wszystko na małe kawałeczki i potem zgarniają wszystko widelcem (gdy mają problem to pomagają sobie rękoma). Bekanie jest o wiele bardziej powszechne. Nadal jest uznawane, za nieładne, ale gdy po beknięciu powie się "excuze me" to wszystko jest ok. Tym sposobem wiele chłopaków w szkole beknęło najgłośniej jak to tylko możliwe, tak że idzie poczuć co jedli na śniadanie, jeden chłopak nawet beknął mi w twarz jak ze mną rozmawiał. Moja host siostra regularnie beka w domu, jej rodzice nie zwracają na to w ogóle uwagi.

A więc wiele rzeczy wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce. Na początku jest ciężko, ale z czasem idzie się do wszystkiego przyzwyczaić. Przepraszam za błędy, które zapewne popełniłam w tym poście (mówienie i pisanie po polsku jest o wiele zupełnie cięższe niż po angielsku).
Nareszcie, gdy wszystko ogarnęłam, to czas wyjeżdżać.... Ach, życie!

A więc rada na dziś dla przyszłych wymieńców "początki będą ciężkie, ale z czasem będzie lepiej!" (pamiętajcie o tym gdy będziecie płakali w swoją poduszkę, po ciężkim dniu :)
Ostatnio wszyscy! Absolutnie wszyscy! Pytają się mnie kiedy wracam do domu "stop, just stop"!

4 komentarze:

  1. Dzięki za stworzenie tego bloga. Masz lekkir pióro i dobrze się czyta twoje posty. Bardzo wyraźnie naświetliłaś mi wizję roku w Ameryce. Ja prawdopodobnie jadę za rok na 2016/2017 do Yumy w Arizonie. Moją organizacją jes SisterCity program.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Nie masz bladego pojęcia jak miło mi to słyszeć! Za 2 godziny jadę na lotnisko i przechodzę teraz lekkie załamanie nerwowe

      Usuń
  2. Miałam to samo z tymi manierami. W końcu ktoś zwrócił mi na to uwagę i czułam się jak idiotka -,- No ale w końcu się nauczyłam i teraz w Polsce mi przeszkadza brak manier, hahaha. A tobie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też! Mówię do ludzi po angielsku "sorry" etc gdy się zapomnę haha

      Usuń